sobota, 21 czerwca 2025

Frużelina z mrożonej żurawiny

Robiłam tę frużelinę podobnie jak truskawkową, ale ponieważ żurawina jest kwaskowa, to dosypałam więcej cukru, dokładnie tyle, ile wagowo jest owoców. Zamiast soku wyciśniętego z cytryny dodałam ponownie kwasek cytrynowy. Sądzę, że w przypadku kwaśnych owoców ten dodatek jest zbędny, ale niewielka ilość nie zepsuje smaku, chodzi głównie o utrwalenie koloru. A kolor przetworu jest wspaniały, krystaliczny. Następnego dnia żurawina stężała w słoiczkach.

Składniki:

250 g żurawiny mrożonej
250 g cukru (1 szklanka)
½ łyżki mąki ziemniaczanej, czubata (około 15 g)
25 g wody zimnej, może być z kranu
1 łyżeczka żelatyny, płaska
1 łyżka wody zimnej, przegotowanej
¼ łyżeczki kwasku cytrynowego, płaska

Przygotowanie:

Owoce żurawiny przekroić na pół, przełożyć je do garnka.

Dosypać cukier i kwasek cytrynowy. Wymieszać i zostawić aż pojawi się sok. Ewentualnie dolać 2-3 łyżki wody.

W tym czasie wymieszać z wodą (25 ml) mąkę ziemniaczaną. Do żelatyny dolać 1 łyżkę wody i czekać aż proszek napęcznieje. Później, przed samym dodaniem do owoców, dolać jeszcze odrobinę wody, łatwiej będzie żelatynę rozmieszać, dopiero wtedy dodamy ją do garnka.

Żurawinę podgrzewać na wolnym ogniu, następnie gotować przez 3 minuty, delikatnie mieszać, by owoce się nie rozpadły.

Ponownie wymieszać mąkę ziemniaczaną z wodą i wlać zawiesinę do garnka. Mieszać do uzyskania konsystencji kisielu. Wystarczy raz zagotować. Zdjąć garnek z palnika.

Na koniec dodać rozpuszczoną żelatynę, wcześniej dolać jeszcze odrobinę przegotowanej zimnej wody. Wymieszać dokładnie. Nie gotować.

Od razu przekładać do malutkich słoiczków o pojemności 200-300 ml. Tu przyda się lejek z szeroką końcówką. Wytrzeć brzegi, dokręcić wieczka i zostawić do ich zassania. Dla pewności warto słoiczki nakryć kocykiem, można też je pasteryzować.

Z podanej ilości składników mam 2 małe słoiki o pojemności 280 ml każdy.

Frużelina z żurawiny po prawej.






Frużelina truskawkowa

Frużelinę robię do naleśników, jako dodatek do ciasta drożdżowego, ale nie przekładałam nią jeszcze blatów tortu, choć podobno wspaniale się sprawdza. W przepisach zazwyczaj uwzględniona jest skrobia ziemniaczana lub kukurydziana, czasem jedna i druga, natomiast prawie nigdy nie dodaje się żelatyny. Gdzieś przeczytałam, że żelatyna daje bardziej błyszczący produkt. Na kilogram truskawek dodaje się zazwyczaj sok wyciśnięty z jednej cytryny. Nie miałam cytryn, dodałam więc kwasek cytrynowy. Moja frużelina jest słodka, bardzo smaczna, ma piękny kolor, następnego dnia stężała w słoiczkach.

Składniki:

1 kg truskawek świeżych
1 szklanka cukru, pełna
2 łyżki mąki ziemniaczanej, czubate (około 60 g)
100 g wody zimnej, może być z kranu
4 łyżeczki płaskie żelatyny
4 łyżki wody zimnej, przegotowanej / sok
1 łyżeczka, płaska kwasku cytrynowego

Przygotowanie:

Truskawki oczyścić i pokroić na mniejsze cząstki (połówki, ćwiartki). Przełożyć je do garnka.

Do owoców dosypać cukier i kwasek cytrynowy. Wymieszać i zostawić aż pojawi się sok.

W tym czasie wymieszać z wodą (100 ml) mąkę ziemniaczaną. Do żelatyny dolać 4 łyżki wody i jeszcze odrobinę, gdy już napęcznieje. Wody nie może być dużo, bo masa wyjdzie za rzadka. A najlepiej zamiast wody wlać sok, który puściły truskawki. 

Truskawki podgrzewać na wolnym ogniu, gotować przez 3 minuty, delikatnie mieszać, by owoce się nie rozpadły.

Ponownie wymieszać mąkę ziemniaczaną z wodą i wlać zawiesinę do garnka. Mieszać do uzyskania konsystencji kisielu. Wystarczy raz zagotować. Zdjąć garnek z palnika.

Na koniec dodać żelatynę. Wymieszać dokładnie. Nie gotować, ale chyba można podgrzać do całkowitego rozpuszczenia żelatyny. 

Od razu przekładać do malutkich słoiczków o pojemności 200-300 ml. Tu przyda się lejek z szeroką końcówką. Wytrzeć brzegi, dokręcić wieczka i zostawić do ich zassania. Dla pewności warto słoiczki nakryć kocykiem. Można też je pasteryzować.

Z podanej ilości składników mam 7 małych słoiczków o pojemności 235 ml i trochę zostało w miseczce, akurat do zjedzenia na ciepło z ciastkami.

Frużelina truskawkowa
w górnym słoiku.




wtorek, 3 czerwca 2025

Chleb duński

Pośród wielu różnych przepisów sprawdziłam tylko ten opisany poniżej. Chleb jest bardzo smaczny, pełen ziaren, wyrasta na samym zakwasie. Bałam się, że będzie zakalcowaty, czy zbyt przaśny w charakterze, ale moje obawy były bezpodstawne. Chleb wyrastał o godzinę dłużej, nic mu to nie zaszkodziło. Nie jest puszysty, co w przypadku takich chlebów jest normalne, nie jest też zbity czy kleisty. Co ciekawe chleb nie jest kwaśny, choć zakwas miałam stary, silny, zdecydowanie kwaskowy. Bochenek piekłam 1,5 godziny, dla pewności dopiekłam go jeszcze 10 minut, ale już bez foremki, tylko w papierze. Spód przy pukaniu wydawał głuchy dźwięk, uznałam jednak, że jest jakiś mało wyraźny, stąd te dodatkowe minuty. Nie miałam wystarczającej ilości słonecznika, zamiast niego dodałam około 120 g zmielonej domowej mieszanki, w składzie której był słonecznik, siemię i pestki dyni. Nie wiem w jakich proporcjach, mieszałam to kiedyś dość dowolnie. Miód zupełnie nie jest wyczuwalny, ale wpływa na smak, pomaga też ciastu rosnąć. Potrzebna jest foremka keksówka o długości 30-31 cm lub dwie mniejsze.

Dopisane: Kolejne pieczenie i zaskoczenie - chleb się nie upiekł w podanym czasie, po wyjęciu spód i boki były miękkie. W sumie chleb piekł się o wieeele dłużej niż podałam powyżej, piekłam go po prostu do skutku, aż usłyszałam głuchy dźwięk. Pod koniec musiałam nakryć chleby folią aluminiową, by się od góry nie spaliły. Skąd te problemy? Przyczyn może być kilka. Poprzednio piekłam tylko jeden długi bochenek, a tym razem dwa. Obieg ciepła był inny i być może miało to istotny wpływ na warunki panujące w piekarniku. Nigdy do tej pory nie zauważyłam takiej zależności, ale być może coś w tym jest. Mam dość mały, typowy piekarnik i dwie długie foremki zajmują w nim niemal całą półkę. Powinnam była keksówki bardziej odsunąć od siebie, ale też możliwie daleko od ścianek, by powietrze swobodniej krążyło. Innym powodem może być nieznaczna zmiana składu. Jak pisałam, poprzednio część ciężkich ziaren słonecznika zastąpiłam mieloną mieszanką nasion. A za drugim razem dosypałam całych pestek dyni. Sądzę, iż to także wpłynęło na to, jak się te bochenki piekły. Następnym razem pestki dyni trochę rozdrobnię.

Składniki:

500 g mąki żytniej razowej typ 2000 (pełnoziarnista)
200 g ziaren słonecznika, łuskane
100 g siemienia lnianego
100 g płatków owsianych, zwykłych
1 łyżka soli (20 g)
200 g zakwasu żytniego
Opcjonalnie: 1 łyżka miodu
700 g wody, letnia

W misce połączyć suche składniki. Dodać miód, odważony zakwas, wlać wodę. Wymieszać dokładnie większą łyżką. Nakryć miskę folią i odstawić w ciepłe miejsce do wyrastania na 12-16 godzin. Jeśli więc nastawimy ciasto po południu,, piec będziemy następnego dnia rano.

W znalezionym przepisie do nakrycia miski podano mokrą ścierkę, ale moim zdaniem ścierka z czasem wyschnie, podobnie powierzchnia ciasta, a tego chcemy jednak uniknąć. Lepsza jest folia spożywcza, jakakolwiek, można ją nawet ponakłuwać w kilku miejscach, by minimalnie umożliwić przepływ powietrza, chociaż nie jest to konieczne. Ja mam taki „czepek”, który kupiłam kiedyś w Ikei. W komplecie były dwa, niestety ten mniejszy okazał się nieprzydatny, jest za mały.

Następnego dnia ciasto powinno być lekko napuszone, da się zauważyć, że trochę urosło. Nagrzać piekarnik do 180° C, w tym czasie długą foremkę wyłożyć papierem do pieczenia, przełożyć do niej ciasto. U mnie sięgało brzegów keksówki. Zwilżać palce i mokrą dłonią wyrównać powierzchnię (nie moczyć za bardzo). Oprószyć na koniec mąką, ja wzięłam pszenną, taką akurat miałam pod ręką.

Wstawić foremkę do gorącego piekarnika. Piec przynajmniej 90 minut w temperaturze 180° C. Kroić po całkowitym wystudzeniu. No powiedzmy, że można odkroić piętkę, gdy chleb nie będzie już gorący. Wystarczy do niej masło, nic więcej. Pychota! Następnego dnia chleb jest już nieco inny, smak się stabilizuje i można wyczuć nasiona, ale też obłożenie kromki. Mój mąż stwierdził, że wszystko mu smakowało, ale nie miał wrażenia, że jadł chleb. I co tu takiemu zrobić?








Zupa ogórkowa na serwatce

To jedna z wielu zup, które robię, jak to się u nas mówi „z bele czego”. Zazwyczaj wszystko jest w domu, ilościowo jest tego naprawdę niewiele. Wykorzystuję serwatkę pozostającą po robieniu sera Korycińskiego, czasem kwaskową, czasem świeżą słodką. Zamiast serwatki śmiało można wykorzystać maślankę czy jogurt. Tego typu zupy nie są szczególnie wyszukane, ale nam smakują. Moja serwatka nie była jeszcze kwaśna, tę kwaśną nutę dały ogórki, można też wlać więcej wody z ich kiszenia. Po zagotowaniu białka serwatkowe się ścinają, wystarczy zamieszać łyżką i już są rozdrobnione. Warstwy białek oczywiście nie wyrzucamy, to najwartościowsza część serwatki. Dzięki temu nie jest też potrzebne dodawanie ryżu czy ziemniaków, zupa jest wystarczająco zagęszczona. Dla formalności powiem tylko, iż marchew i ogórki zostały starte na dużych oczkach tarki, a w przypadku ogórków bardzo miękkich można je posiekać nożem. Pokrojoną w kostkę cebulę należy zrumienić na oleju i dodać do garnka. Cebula da smak i tłuszcz. Można ją zastąpić pokrojonym porem. Trzeba go zagotować wraz z marchewką lub przesmażyć. W obu wersjach będzie smaczny. Doprawiamy solą, pieprzem, ja dodałam jeszcze suszone oregano i odrobinę cząbru.

Składniki:

1,5 l serwatki + 0,5 l wody
4-5 ogórków kiszonych, nawet miękkie
1 marchewka
½ cebuli, przesmażona
1 pęczek koperku, większy
natka pietruszki z łodyżkami
bulion / rosół / kostki rosołowe
sól, pieprz, oregano suszone lub świeże, suzony lub świeży cząber
opcjonalnie: seler naciowy, pietruszka korzeń, por świeży lub przesmażony, dowolna kasza itp.






niedziela, 1 czerwca 2025

Mięta w cukrze

Wśród wielu ziół na naszym balkonie rośnie też mięta, głównie pieprzowa. W upalne dni popijamy miętowe napary, nie tylko dla zdrowia. Kiedyś robiłam z mięty syrop, dzisiaj posiekane listki zasypałam cukrem i w ten sposób zabezpieczone przed zepsuciem przechowuję w lodówce. Przyda się do sporządzania napojów, a także jako dodatek do herbatek czy do ciasteczek. Pasty nie jest wiele, ale zakładam, że na bieżąco będę coś dokładała do słoika.

Składniki: 35 g liści mięty, 60 g cukru drobnego.

Wykonanie: 

Oberwać listki, łodyżki można zalać gorącą wodą, odczekać chwilę od jej zagotowania. Listki posiekać nożem i zasypać drobnym cukrem. Ucierać do uzyskania pasty. Ja wykorzystałam starą glinianą miskę z rowkami, taką kiedyś wykorzystywało się przy pieczeniu ciast ucieranych. Nie wiem czy można je jeszcze gdzieś kupić, nawet jestem tego ciekawa. Pastę przełożyć do małego słoiczka i przechowywać w chłodnym miejscu. Przy takiej ilości cukru wydaje się, iż lodówka nie jest konieczna. Założyłam wstępnie, że cukru dosypię maksymalnie dwa razy tyle, ile waży mięta, ale ostatecznie jest go mniej. Pasta ma obłędny zapach.