Nie mam nic przeciwko zbieraniu odpadów organicznych i przerabianiu ich na kompost. Wręcz jestem za tym, by robić to, gdzie się da. W bloku mieszkalnym pojawiają się jednak problemy. Mam kilka roślin na balkonach, ale nie zmieniam im podłoża co roku. W samym kompoście też nic nie rośnie, trzeba go więc mieszać z kupną ziemią. Ile kompostu na to pójdzie? Mogę nastawić się na balkonowe uprawy – ziół więcej, także warzyw i owoców. Da się, to już wiem, ale czy rzeczywiście tego potrzebujemy? Widzę po ziołach, że nie zużywam ich pełnymi naręczami, choć są stałym elementem mojej kuchni. Można się z kimś podzielić, to fakt. Lubię się dzielić, ale chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Uprawy balkonowe najnormalniej w świecie mogą się też nie opłacać z powodu ceny wody. U nas kosztuje majątek i trzeba ją oszczędzać. No i wyjątkowo trudno zabezpieczyć niektóre użytkowe rośliny na czas zimy. Wreszcie kwestia zagospodarowania balkonowej przestrzeni – rośliny TAK, cała reszta chyba jednak NIE. Bardzo łatwo zrobić z balkonu obszar techniczny – z kubłami na segregowane śmieci, z kompostownikiem, z uprawami w wielkich donicach, jeszcze suszarka z praniem i parę innych rzeczy. Gdzie strefa relaksu? Pewnie to kwestia wyboru, ja nie chcę mieć zawalonych balkonów. Są zbyt małe, zbyt wąskie, by te rozmaite funkcje sensownie pogodzić. Mimo wszystko co jakiś czas wracam do pomysłu kompostownika. Postanowiłam coś w temacie zadziałać. Na próbę.
Nie przeszkadzają mi dżdżownice, ale pierwsze podejście to będzie kompostowanie fermentowane. Czytałam o bokashi – kupuje się specjalny proszek z EM inicjujący fermentację (otręby z Efektywnymi Mikroorganizmami) i zasypuje nim odpady organiczne w ślicznym kubełku z kranikiem i filtrem węglowym w pokrywie. Podobno i tak nic nie cuchnie, odpady po jakimś czasie mają wygląd i zapach typowej kiszonki. Skoro tak, można samemu coś wykombinować. Poprzedniego dnia do zakwasu na chleb (żytni) dosypałam mąkę pszenną razową (z pełnego przemiału). Zastąpi otręby. W zakwasie są już dobre mikroorganizmy fermentujące, nie muszę więc mieć tego ekstra proszku. Tak przynajmniej sądzę. Przecież, gdy kiszę kapustę też "samo się robi", bez wspomagających dodatków. Te dobre mikroorganizmy już tu są i działają. Może nie jest to dokładnie to samo co bokashi, ale też powinno mieć dobre właściwości. A koszt nieporównywalnie niższy. Dzisiaj nazbierałam sporo odpadów roślinnych, wrzuciłam je do zwykłego plastikowego kubła i wymieszałam z tym zakwasem. Na górę dopasowałam plastikową podstawkę pod doniczkę, Docisnęłam nią odpady i to wszystko. Pozostaje mi czekać na rezultaty. Kubeł na razie stoi w kuchni. Dorzuciłam do niego jeszcze papierowy filtr z kawą, powinien się przerobić. To znaczy ukisić. A jak z tej kiszonki wyjść ma żyzny kompost? Nie wyjdzie. Bo to dopiero pre-kompost. Trzeba go poddać dalszej obróbce.
Podobno podczas fermentowania wydziela się płyn, który po rozcieńczeniu jest między innymi doskonałym nawozem do roślin. Właśnie ten płyn interesuje mnie najbardziej. Jestem bardzo ciekawa po jakim czasie zapełni się mój kompostownik, czy płyn dam radę odlać i czy nie wykończą mnie jakieś nieprzyjemne zapachy lub muszki owocówki. Poszperałam w internecie i raczej nie kupię takiego ślicznego, specjalnego wiadereczka czy innego pojemnika do robienia kompostu w warunkach domowych. Kosztują majątek. Nie lubię niepotrzebnych wydatków i opcja "zrób to sam" bardziej mi odpowiada. Bo w końcu wystarczy zrobić w dnie wiaderka dziury, wstawić kubeł do mniejszego pojemnika i po kłopocie. Nie tak bajeranckie jak ze sklepu, ale funkcjonalne. Zobaczymy.
Nie przeszkadzają mi dżdżownice, ale pierwsze podejście to będzie kompostowanie fermentowane. Czytałam o bokashi – kupuje się specjalny proszek z EM inicjujący fermentację (otręby z Efektywnymi Mikroorganizmami) i zasypuje nim odpady organiczne w ślicznym kubełku z kranikiem i filtrem węglowym w pokrywie. Podobno i tak nic nie cuchnie, odpady po jakimś czasie mają wygląd i zapach typowej kiszonki. Skoro tak, można samemu coś wykombinować. Poprzedniego dnia do zakwasu na chleb (żytni) dosypałam mąkę pszenną razową (z pełnego przemiału). Zastąpi otręby. W zakwasie są już dobre mikroorganizmy fermentujące, nie muszę więc mieć tego ekstra proszku. Tak przynajmniej sądzę. Przecież, gdy kiszę kapustę też "samo się robi", bez wspomagających dodatków. Te dobre mikroorganizmy już tu są i działają. Może nie jest to dokładnie to samo co bokashi, ale też powinno mieć dobre właściwości. A koszt nieporównywalnie niższy. Dzisiaj nazbierałam sporo odpadów roślinnych, wrzuciłam je do zwykłego plastikowego kubła i wymieszałam z tym zakwasem. Na górę dopasowałam plastikową podstawkę pod doniczkę, Docisnęłam nią odpady i to wszystko. Pozostaje mi czekać na rezultaty. Kubeł na razie stoi w kuchni. Dorzuciłam do niego jeszcze papierowy filtr z kawą, powinien się przerobić. To znaczy ukisić. A jak z tej kiszonki wyjść ma żyzny kompost? Nie wyjdzie. Bo to dopiero pre-kompost. Trzeba go poddać dalszej obróbce.
Podobno podczas fermentowania wydziela się płyn, który po rozcieńczeniu jest między innymi doskonałym nawozem do roślin. Właśnie ten płyn interesuje mnie najbardziej. Jestem bardzo ciekawa po jakim czasie zapełni się mój kompostownik, czy płyn dam radę odlać i czy nie wykończą mnie jakieś nieprzyjemne zapachy lub muszki owocówki. Poszperałam w internecie i raczej nie kupię takiego ślicznego, specjalnego wiadereczka czy innego pojemnika do robienia kompostu w warunkach domowych. Kosztują majątek. Nie lubię niepotrzebnych wydatków i opcja "zrób to sam" bardziej mi odpowiada. Bo w końcu wystarczy zrobić w dnie wiaderka dziury, wstawić kubeł do mniejszego pojemnika i po kłopocie. Nie tak bajeranckie jak ze sklepu, ale funkcjonalne. Zobaczymy.
Część liści kalafiora nie nadawała się do spożycia. |
Można też zrobić dziurki w tej podstawce, byle pod spodem była wolna przestrzeń na zbierający się płyn. Kranik chyba znajdę w którymś sklepie. |
Weryfikacja nastąpiła już po dwóch dniach. Akurat robiłam na zimę przetwory z warzyw. Odpadów mnóstwo, takich nie do wykorzystania. Kubeł zapełnił się raz dwa. Gdybym w tym tempie chciała go uzupełniać, musiałabym mieć kubłów kilka. Nie w bloku. Poprzedniego dnia zmodyfikowałam nieco koncepcję mojego kompostownika i całą jego zawartość przerzuciłam do worka na śmieci. Dolałam jeszcze mojego zakwasu, żeby wszystko było w miarę wilgotne i worek zakręciłam (nie wiązałam). Taki pakunek włożyłam do drugiego worka i dopiero teraz wrzuciłam do żółtego wiaderka. W workach zawartość można łatwiej ogarnąć i nie brudzi się tak makabrycznie kubeł. Zakładam, że gdy ewentualnie pojawi się w worku płyn - zrobię kilka dziurek i po kłopocie. Odpadki póki co nie śmierdzą, nie pleśnieją. Z ciekawości zostawię to wszystko do następnego tygodnia. Napiszę co się będzie działo.
Koniec eksperymentowania. Wczoraj worek był niemal zapełniony. Dzisiaj znów robiłam przetwory i nie było gdzie upchnąć kolejnych śmieci. W worku zaczęło lekko śmierdzieć. Może przez te afrykańskie upały. A to dopiero trzeci dzień wielkiego kompostowania. Gdy co chwila coś się gotuje, piecze, przetwarza itd. odpadów jest dużo. Nie da się wszystkiego zagospodarować. Zresztą, chyba nawet nie chcę bez przerwy kombinować, co by tu zrobić z tych łodyg, liści itp. Można czasem, nie stale. Wychodzi na to, że wystarczy samemu czegoś spróbować, by się człowiekowi zmieniła perspektywa. Nie będę niczego kompostowała. Nie w mieszkaniu w bloku. Wieczorem kubeł z całą zawartością wywalimy do śmietnika. U nas nie segreguje się jeszcze frakcji BIO, odpady organiczne trafią więc do odpadów zmieszanych.
Swoją drogą - nie miałam świadomości, ile czasem jest tych roślinnych resztek. MNÓSTWO. Jasne, jest sezon, przetworów nie robi się przez cały rok. Mimo wszystko trzeba nad problemem myśleć. Jeszcze nie wiem co dalej zrobię, jak to rozwiążę w naszym domu. Jednak nauczyłam się czegoś. Nie wyrzucam już niczego z papryk, poza ogonkiem. Cały ten nasienny środek śmiało można przesmażyć, bo w sosie czy w innych przetworach na pewno go nie poczujemy, widać tylko czasem pestki, ale i one nam nie przeszkadzają. Owoce zjadamy w całości, odpadkiem są wyłącznie szypułki i ewentualnie pestki. Bardzo rzadko obieramy marchew czy pietruszkę, muszą być naprawdę brzydkie, byśmy to zrobili. Jednym słowem jest postęp, idziemy w dobrą stronę.
Koniec eksperymentowania. Wczoraj worek był niemal zapełniony. Dzisiaj znów robiłam przetwory i nie było gdzie upchnąć kolejnych śmieci. W worku zaczęło lekko śmierdzieć. Może przez te afrykańskie upały. A to dopiero trzeci dzień wielkiego kompostowania. Gdy co chwila coś się gotuje, piecze, przetwarza itd. odpadów jest dużo. Nie da się wszystkiego zagospodarować. Zresztą, chyba nawet nie chcę bez przerwy kombinować, co by tu zrobić z tych łodyg, liści itp. Można czasem, nie stale. Wychodzi na to, że wystarczy samemu czegoś spróbować, by się człowiekowi zmieniła perspektywa. Nie będę niczego kompostowała. Nie w mieszkaniu w bloku. Wieczorem kubeł z całą zawartością wywalimy do śmietnika. U nas nie segreguje się jeszcze frakcji BIO, odpady organiczne trafią więc do odpadów zmieszanych.
Swoją drogą - nie miałam świadomości, ile czasem jest tych roślinnych resztek. MNÓSTWO. Jasne, jest sezon, przetworów nie robi się przez cały rok. Mimo wszystko trzeba nad problemem myśleć. Jeszcze nie wiem co dalej zrobię, jak to rozwiążę w naszym domu. Jednak nauczyłam się czegoś. Nie wyrzucam już niczego z papryk, poza ogonkiem. Cały ten nasienny środek śmiało można przesmażyć, bo w sosie czy w innych przetworach na pewno go nie poczujemy, widać tylko czasem pestki, ale i one nam nie przeszkadzają. Owoce zjadamy w całości, odpadkiem są wyłącznie szypułki i ewentualnie pestki. Bardzo rzadko obieramy marchew czy pietruszkę, muszą być naprawdę brzydkie, byśmy to zrobili. Jednym słowem jest postęp, idziemy w dobrą stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz