Najpierw żeberka dusiły się 6 godzin w wolnowarze (wysoki poziom). Dodaliśmy do nich pokrojoną grubo cebulę i zmiażdżone nożem ząbki czosnku. Doprawiliśmy solą, pieprzem i słodką papryką. Na wierzch wlałam resztki oleju z własnoręcznie suszonych pomidorów. Pięknie pachniał ziołami, smakował wyśmienicie, liczyłam że odda mięsu trochę aromatu. Dusić można tradycyjnie, w garnku. Nam jednak wyjątkowo odpowiada smak potraw z wolnowaru. Niska temperatura i bardzo długi czas obróbki daje wyśmienite efekty.
Składniki:
4 żeberka mięsne (3 kg)
2 cebule grubo pokrojone
4 ząbki czosnku zmiażdżone nożem
Do tego sól, pieprz ziołowy, pieprz czarny, papryka czerwona słodka (przyprawy zmielone), 1/3 szklanki oleju z domowych pomidorów suszonych i roztopione 2 kostki smalcu.
Po upływie ustawionego czasu mięso było bardzo miękkie i łatwo oddzielało się od kości, dało się rozdrobnić na mniejsze kawałki (pasma włókien mięśniowych).
Do mięsa dosypaliśmy ponownie sporo mielonego pieprzu czarnego. Tyle, ile nam odpowiadało smakowo.
Dolaliśmy następnie roztopiony smalec i połowę płynu, który wydzielił się w wolnowarze (zbieraliśmy głównie tłuszcz z powierzchni). Nie braliśmy cebuli ani czosnku, w obawie, by w konserwie nie gromadziły się gazy. Ich smak przeszedł do mięsa i to wystarczy.
Po dokładnym wymieszaniu wszystkiego mięso przełożyliśmy do sześciu półlitrowych słoiczków. Od razu je pasteryzowałam – 1,5 godziny od momentu zagotowania wody (temperatura 90-100° C).
Zamierzałam przeprowadzić potrójną pasteryzację (tyndalizacja), ale po drugim razie nowe wieczka się nie zassały. Sądzę, iż za szybko wyjęłam je z garnka, miały się w nim dłużej studzić. Nie zastanawiałam się wiele i wrzuciłam słoiki do szybkowaru (ciśnienie 0,55 bara czyli 55 kPa).
Uważam, że można było dodać nawet dwa razy więcej smalcu, najlepiej własnoręcznie wytopionego ze słoniny. Albo wlać cały płyn wydzielony podczas duszenia (naturalny sos), ewentualnie z dodatkiem żelatyny. Bo typowe smarowidło nie musi być aż tak mięsne (choć to jest wyśmienite). Galaretka powstająca po schłodzeniu słoików też na chlebie będzie smaczna. Konserwa w powyższej postaci nadaje się na obiad, ale można coś zmienić. Na przykład krócej dusić mięso, by było twardsze, albo wlać ten cały naturalny sos.
Podobne konserwy w zasadzie mogłabym sobie odpuścić, ale robię je z ciekawości. Wcześniej nie interesowały mnie przetwory mięsne w słoikach. Brak chłodni (piwnica, spiżarnia) czy chociaż większej zamrażarki zmusza człowieka do kombinowania. Poza tym dobrze mieć pod ręką coś, co da się podać na talerze niemal natychmiast.
Po dwóch dniach wieczka wydały nam się trochę podejrzane. Szkoda by było, gdyby się wszystko zepsuło. Ponownie wstawiłam słoje do szybkowaru. Godzina podgrzewania powinna zaradzić problemom. Okazuje się, że nawet nowe wieczka na niektórych słojach od początku przeskakują, nie da się ich skutecznie zakręcić. Na innych słojach trzymają dobrze. Trzeba to zawsze sprawdzić. Konserwa chyba się zawekowała, już nic się z nią nie dzieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz