poniedziałek, 6 lipca 2015

Dom bez śmieci

Przeczytałam tekst pani Mai Święcickiej (weekend.gazeta.pl) „Świat bez śmieci. Poznajcie filozofię zerowaste”. Temat interesujący, ale wiele rzeczy mnie nie przekonuje. Odnoszę nawet wrażenie, że opisano jakąś radykalną odmianę ruchu.  Zadziwia mnie też chwilami ta amerykańska perspektywa. Bo to, co dla mnie jest oczywistą oczywistością w wielu kwestiach, tam urasta do rangi filozofii na nowo odkrytej. Przynajmniej tak to odbieram. Niektórym być może by się przydało zamieszkać choć na krótko z ludźmi, którzy nie są zasobni finansowo, albo niech poobserwują życie na wsi. Ileż wspaniałych, inspirujących pomysłów mogliby zgromadzić. 

Bea Johnson z Kaliforni, o której mowa we wspomnianym  artykule,  jest autorką bloga "Zero Waste Home". Opisuje własne doświadczenia, między innymi zdradza, iż kupuje odzież używaną, często sprzedaje też coś swojego. Kupowanie tylko tego, co jest nam potrzebne, to nie wynalazek zerowasterów. Ludzie ubodzy pewnie by się uśmiali, że to takie trendy. No i ubodzy nie sprzedają niczego, bo każdy ciuch, każdy but jest schodzony do granic możliwości.  To taka moja mała refleksja. 

W sprawie wyrzucanej żywności – nie widzę siebie na śmietniku, szukającej produktów nadających się do zjedzenia. O żadnym "nurkowaniu w śmieciach" nie może być mowy. Pomysł wręcz mnie bulwersuje. Czy takie zachowania rzeczywiście ktoś propaguje i namawia nas do naśladownictwa? Dopuszczam natomiast korzystanie z tego, co jest nadwyżką w sklepie. Owoce, warzywa, pieczywo, nawet resztki mięsa czy wędlin. W czasach wczesnych przemian ustrojowych w niektórych sklepach mięsnych można było kupić za kilka groszy małe kawałki wędlin (w Polsce). Na bigos, jak mawiano. Zbyt małe, by je sprzedać, ale przecież poza tym nic tym wędlinom nie brakowało. Podobnie ostatnie kawałki mięsa proponowano taniej. Tak było, ale chyba już zaprzestano tego w większości sklepów. Widocznie znaleziono sposób, jak zyskać na tych resztkach. Z braniem jedzenia od restauracji miałabym już problem. A może to jakieś zlewki od klientów? Może ktoś tam napluł, albo wrzucił coś ohydnego? Może coś się walało po podłodze, w brudzie, albo czymś to przypadkowo polano? Może w tym lokalu nie przestrzegają higieny i ryzyko zarażenia się czymś rośnie? Dla świń, w formie dokarmiania - owszem. Dla mnie - nie. Nie wiem zresztą, czy przepisy pozwalają karmić trzodę zlewkami. Dostrzegam  ewentualne zagrożenia. Dlatego - nie, nie zamierzam się odżywiać odpadami. 

Interesuje mnie natomiast wszystko, co jest raczej powrotem do korzeni, do starych metod i technologii, do tradycji i powszechnych kiedyś zwyczajów. Domy dawniej funkcjonowały na innych zasadach, często lepszych i zdrowszych. Trzeba wrócić do tego, co nasi przodkowie doskonale znali, z czym sobie radzili, co nie szkodziło ludziom, ani otoczeniu. Musimy sobie to wszystko przypomnieć i spojrzeć na to nie jak na staroć bez wartości, tylko jak na dziedzictwo, które warto przechować. Czy to już nawoływanie do ekologicznego stylu życia? Trochę tak. Ma być prosto, zdrowo, w harmonii z otoczeniem. To się ma dziać niemal samo, codziennie, w każdym domu, na każdym kroku, bez wielkiej filozofii. Bo pryncypia powinny być na naszą miarę. Zwyczajne, bez zadęcia i bez popadania w skrajności. Takie, byśmy je rozumieli, akceptowali i chcieli według nich żyć. Zgadzam się natomiast, że trzeba o tym mówić, uczyć dzieci i młodzież, nawoływać do spojrzenia na swoje życie w szerszym kontekście. Nie możemy zniszczyć wszystkiego wokół nas. Nie możemy żyć na wielkim wysypisku śmieci, opakowani w plastik. Musimy to zmienić, bez rezygnowania z nowoczesnych, wygodnych rozwiązań. Trzeba to jakoś pogodzić ze sobą. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz