Jeszcze
niedawno wydawało się, że kiedy jak kiedy, ale w święta musi być dostatek wszystkiego. Z
upływem czasu zmieniało się myślenie o świętach, ale nie aż tak bardzo, by z czegokolwiek rezygnować zbyt mocno. Nawet na diecie człowiek uważał, że
przecież jakieś minimum w czasie świąt musi być. Dla samych świąt, dla ich
atmosfery, dla własnego dobrego samopoczucia, dla szczęścia wręcz.
W tym roku przyszła poważniejsza refleksja – Czy aby jednak nie przesadzamy z tymi świętami, mimo ograniczeń? Czy takie święta nam służą?
W tym roku przyszła poważniejsza refleksja – Czy aby jednak nie przesadzamy z tymi świętami, mimo ograniczeń? Czy takie święta nam służą?
Na
pierwszy ogień poszedł karp. Tradycyjna wigilijna ryba. No właśnie, czy na
pewno tradycyjna? W naszym mieście pozostały ślady dawnej gospodarki opartej na
hodowli ryb w stawach. Miasto ma w herbie szczupaka, nie karpia. W liczne
postne dni ludzie jadali kiedyś różne ryby. Śledzie były obowiązkowym daniem
w każdy piątek. Te śledzie pamiętam sprzed lat. Solone. Równie często jadano dorsze, nawet lin się zdarzył. Wczoraj
kupiliśmy jak zawsze karpia. Jednego. Wystarczy. Karp był żywy, wychodziło znacznie
taniej niż kupić rybę sprawioną (to jednak ważne). Trzymano ryby w basenach z wodą, ale już na stoisku
rybnym ledwo żywe karpie, obłożone lodem, próbowały złapać trochę powietrza. Na zwróconą uwagę
sprzedawca wzruszył ramionami. On nic tu nie mógł zrobić, nie zauważył zresztą, jak mówił, by się ruszały. Czy mieliśmy drążyć tę sprawę, wyjaśniać, wysuwać kategoryczne żądania, wezwać kogoś? Kogo? Daliśmy spokój, wyszlibyśmy na szurniętych awanturników. Jedynych w sklepie.
Zrezygnowaliśmy z tradycyjnych śląskich potraw - moczki i makówek, a także z ciast. Żadnego piernika, żadnego makowca. Upiekłam pierniczki i drobne ciasteczka. Jeszcze tego nie przepracowałam w głowie, jeszcze je musiałam zrobić. Bo jakże tak, całkiem bez? Dojdziemy i do tego, może za rok… Rzecz nie jest w tym, by nic, czy niewiele zrobić. Ale my akurat, dla własnego dobra, dla zdrowia, moglibyśmy z tych słodkości zrezygnować. Będzie barszcz, pierogi i ryba, to naprawdę dosyć. Może zrobię jeszcze jakąś rybę z warzywami w galarecie, żeby wytrzymała trochę. W dni świąteczne nie będzie żadnego objadania się. Tak naprawdę nie dajemy już rady jeść dużo, po co więc przygotowania jak dla licznej rodziny? Ważne też, że ten barszcz i te pierogi są domowej, własnoręcznej roboty. Nawet kapusta na farsz została wcześniej ukiszona, podobnie buraki. Z drugiej strony to istotne, by podtrzymywać tradycję, by tradycyjne dania nie zostały zapomniane. Jakoś to trzeba wyważyć.
Choinki
nie kupiliśmy. Są w sprzedaży piękne drzewka ze Skandynawii. Może lepiej kupić te lichsze, brzydsze, ale
nasze? Ja zrobiłam bukiety z kilku gałązek sosny – dla koloru, dla tradycji, pachną
lasem. Kupiłam je niedrogo. Kiedyś w naszym lesie leżało ich mnóstwo po wycince i można było pozbierać. Innym razem dostałam od kogoś, kto przycinał sosny w ogrodzie. Gdy przetrzebimy te lasy, to co zostanie dla naszych wnuków? Niedaleko domu mamy okazję obserwować las odradzający się po wielkim
pożarze. Długo, naprawdę długo rosną drzewa. No i jest pytanie o to, co zrobić z drzewkiem po świętach?
W jakimś sensie jesteśmy winni zaniechań rozmaitych. Nie sprzeciwiamy się wycince choinek, nie reagujemy na
los karpi, nadal uważamy, że tego czy tamtego musi być dużo, bardzo dużo. Po co? Dlaczego nie rozmyślamy o tym, co zmarnujemy przy
okazji? Ile wyrzucimy na śmietnik? A koszty leczenia po obżarstwie? Czy te odłowione w ilościach niesamowitych ryby i wycięte, zniszczone
drzewka – czy to nie wpłynie na nasze najbliższe środowisko? Podobno karpiom wyginięcie nie grozi, śledziom też nie. Wcale to nie jest pewne moim zdaniem. Mówimy o tradycji, ale czy naprawdę to, co się dzieje w święta ma z nią wiele wspólnego? Szkoda, że nikt nas nie pyta, co sądzimy o podobnych
problemach, jakie widzimy rozwiązania, co czujemy. Od bardzo dawna
nie myślałam o samodzielnym robieniu ozdób, ale może czas wrócić i do tego? Bo
co to za święta z ozdobami ze szkodliwych materiałów? Nie myślimy o tym w jaki
sposób się je wytwarza, gdzie, przez kogo, czyim kosztem. Ja też wyciągam stare betlejemskie gwiazdy, sztuczne jak widać. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad procesem ich produkcji. A może to już przesada?
Święta,
nie święta – trzeba zachować umiar. Ma być świątecznie, radośnie, godnie, ale bez przesady w czymkolwiek. My stwierdziliśmy jakiś czas temu, że pora żyć inaczej. Zmiana nie przyszła nagle, to był jakiś proces. Nie wzięła się znikąd, zmianę podejścia wymusiły przede wszystkim względy zdrowotne. Inaczej postrzegamy teraz swoje zdrowie i to, co temu zdrowiu służy. Nie zmądrzeliśmy więc tak do końca sami z siebie. Najważniejsze jednak, że ta zmiana zachodzi. W każdej sytuacji trzeba
rozważyć wszystkie ZA i PRZECIW. Ale nasze potrzeby, najróżniejsze, nie zawsze muszą być na pierwszym miejscu. Mam nadzieję, że za jakiś
czas, niezbyt odległy, przyjdą inne świąteczne mody. Podoba mi się
stwierdzenie, że zawsze i wszędzie powinno być eko – inteligentnie. Nie tylko w
czasie świąt. Przekonuje mnie takie myślenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz