sobota, 27 sierpnia 2016

Jak trzeba, to trzeba

Trzeba chodzić w góry. Teraz, póki jest dość sił na spełnianie marzeń. Powtarzam to sobie nieustannie, żeby przypadkiem nie szukać łatwych usprawiedliwień. Nie chodzi o to, że robię coś pod przymusem. Żadnego musu nie ma w moim wędrowaniu. Jednak z wiekiem człowiek ma większą świadomość swoich ograniczeń. I bywa, że tak zwyczajnie, po ludzku, zastanawiam się, czy gdzieś nie odpuścić, dać sobie z czymś spokój. Jak już taka myśl wpadnie do głowy, to jakoś łatwiej zrezygnować. Zawsze znajdzie się jakiś argument wyjątkowo przekonujący.  A tu o rezygnowaniu nie może być mowy. Dopóki się da, dopóki nie ma istotnych przeszkód, dopóty trzeba działać, trzeba być aktywnym.  

Znów szybka decyzja i następnego dnia wyjazd za Żywiec. Wędrowaliśmy na hale - Boraczą, Redykalną, Lipowską, Rysiankę, Pawlusią (Przełęcz Pawlusia). Zgrzałam się w słońcu przy podchodzeniu, ale opłacało się. Nawet Tatry było widać. A widoki z polany obok schroniska na Rysiance są przecudne. Pilsko stamtąd jest na wyciągnięcie ręki. Zejście do Żabnicy mieliśmy okropne. Im niżej, tym gorzej. I te wszechobecne muszki, latające mrówki i inne paskudztwa. Brrr! Gdy zniknęły, zrobiło się stromo, ślisko, niebezpiecznie, szlak zielony wlókł się strasznie i mieliśmy go już serdecznie dość. Coś czuję, że na Rysiankę mimo wszystko wrócimy. Może znów czarnym / żółtym szlakiem. Pięknym, widokowym. Tylko niech się zrobi trochę chłodniej. Obszerna relacja z tej wędrówki TUTAJ. Serdecznie zapraszam.

Mam słabość do dzieci wędrujących po górach. Bo to ważne, by nie siedziały w domu, przy komputerach, by doznały w życiu czegoś więcej niż wirtualne światy im oferują w grach. Komuś musi się chcieć iść z tymi dziećmi na wędrówkę, może i pomęczyć się z nimi trochę po drodze. Za to ile w nich później radości, autentycznej pasji. Dwóch chłopców w wieku młodszoszkolnym opowiadało nam z wypiekami na buziach, że idą z Krawców Wierchu, nocowali na Rysiance. Wędrowali z rodzicami. W innym miejscu młoda kobieta prowadziła pięcioro czy sześcioro dzieci, szli od Hali Lipowskiej i Rysianki. Maluchy śmiały się, dokazywały, były zadowolone. Na pewno zostaną z nimi zapachy traw, mokrych kamieni na ścieżkach, szum wody w potokach, ciepły powiew wiatru na twarzy. Kiedyś tu wrócą, żeby sprawdzić, co zapamiętały z takiej wycieczki. I o to właśnie chodzi. Ja też mam takie wspomnienie górskiej hali sprzed kilkudziesięciu lat. Byłam pewna, że to z Romanki, ale po ostatniej wędrówce podejrzewam, że to mogła być inna łąka, na Martoszce lub na Majcherkowej (z drugiej strony). To dobry powód, żeby tam ponownie iść i wszystko zbadać na miejscu. Pamięć płata nam figle, niestety. 

W telewizji od rana debatują jak uczyć, jak wychowywać młode pokolenia. Jedni drugim zarzucają zaniedbania, błędy, ewidentne niedorzeczności. A to jest takie proste. Zamiast wkuwać tyle niepotrzebnego materiału, wypisywać niezliczoną ilość zeszytów ćwiczeń, lepiej zabrać dzieci na wycieczkę, pokazać świat, pozwolić go odkrywać. Dać mapę do ręki, wyznaczyć zadania, dyskretnie wspomagać. Przecież i liczyć mogą dzieciaki przy okazji, pisać, rysować, śpiewać. Problem widzę jedynie w tym, że nauczyciel często czuje się bezpieczniej w szkolnych murach (czasem się nie dziwię), a urzędnicy rzadko myślą o praktycznym aspekcie nauczania, o jego życiowej przydatności. Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało ledwie kilka dni, a znów słychać głosy o wieku dziecka, które rozpoczynać ma naukę. W Anglii 4-5 letnie dziecko idzie do szkoły i nikt nad nim nie płacze. Bo ważne jest do jakiej idzie szkoły, a nie kiedy zaczyna edukację. Tam mali uczniowie nie noszą do szkoły niczego, nawet ołówka czy gumki. Dlaczego u nas tak się nie da? Dlaczego wyrzucono do kosza najcenniejszy dorobek dotychczasowych reform? Dlaczego zmarnowano trud tak wielu nauczycieli nowatorów? Nie mogę tego pojąć.


Widok z Hali Pawlusiej (pierwszy plan) na Halę Łyśniowską na Martoszce (po prawej i góry)
i Romankę (widać tylko stok po lewej stronie Martoszki). Czasem źródła podają,
iż Martoszka nie jest oddzielnym szczytem a jedynie wybrzuszeniem na grzbiecie Romanki. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz