niedziela, 25 września 2016

Parówki własnej roboty

Przepis znalazłam w internecie (wyrobydomowe.blog.pl). Nie posiadam specjalnego młynka do mięsa, wykorzystaliśmy więc inną szatkownicę z nożem. To urządzenie niskiej mocy, ale z kilogramem mięsa jakoś sobie poradziło (w porcjach po 0,5 kg). Odpowiedni młynek koniecznie musimy kupić, bo parówki na pewno będziemy robić. Są naprawdę smaczne. Tylko zastanawiam się, dlaczego miałam przekonanie, że to dietetyczny wyrób : ) 

Produkty:

400 g mięsa wieprzowego z łopatki (samo mięso bez tłuszczu i ścięgien) 

600 g podgardla

20 g peklosoli

Przyprawy: 1 łyżeczka pieprzu (miałam tylko cytrynowy), 1/3 łyżeczki gałki muszkatołowej. Nic więcej i to wystarczy. 

Pokrojone w mniejsze kawałki mięso i podgardle zostały zapeklowane na sucho. Przez trzy dni trzymaliśmy je w lodówce. 
Po tym czasie poszła w ruch maszynka do mięsa z sitkiem nr 4. 
Zmieloną masę schłodziliśmy w lodówce przez około 30 minut. 
Następnie dodaliśmy do niej przyprawy i 100 ml lodowatej wody (z zamrażarki). 
Teraz przyszedł czas na szatkownicę z nożem, mięso podzieliliśmy na dwie porcje (żeby się silnik nie zagrzał). Nóż urządzenia obracał się nieco wolniej, ale dał radę rozdrobnić mięso, nadając mu kremową konsystencję. Można dopiero teraz przyprawiać, ale my zrobiliśmy to wcześniej. 
Farszem napełniliśmy jelita wieprzowe. 
Kiełbaski stały przykryte kilka godzin na chłodnym balkonie (to etap osadzania). Autor przepisu trzymał parówki 12 godzin w lodówce. Nie wiem czy wisiały na czymś, czy po prostu leżały na talerzu. Następnie parówki trzymał 3-4 godziny w temperaturze pokojowej. Ten etap opuściliśmy.

Kolej na wędzenie. Mamy tylko specjalny garnek, nadaje się do wędzenia w mieszkaniu. Wędliny wychodzą z niego sparzone, mają dymny aromat ze spalania zrębków. Efekt końcowy jest zadowalający, chociaż inny niż przy tradycyjnym wędzeniu. Mimo wszystko robione w nim wędliny (ryby, mięso, sery) są o niebo lepsze niż ze sklepu. Garnek był odkryty dopóty, dopóki nie pojawił się dym. W tym momencie płomień został zmniejszony do minimum, pokrywka powędrowała na garnek. Kiełbaski wędziły się 30 minut. 

Po podniesieniu pokrywki dymu prawie nie było. Zrębki poczerniały, ale nie do końca się spaliły. Parówki tylko nieznacznie zmieniły kolor, z pewnością były sparzone. Dlatego od razu wrzuciliśmy je do zimnej wody i schowaliśmy do lodówki. Autor (Miro) schładzał je powoli, a następnie powiesił do całkowitego ostygnięcia. 

Wieczorem parówki odgrzaliśmy. Są pyszne, doprawione akurat. Nie są aż tak ścisłe jak parówki kupne, ale być może poprawi się to po dokładniejszym zmieleniu na szatkownicy o większej mocy. Nie wiem zresztą, czy muszą być ściślejsze. Kto ma możliwość wędzenia w ogródku uzyska z pewnością jeszcze lepszy produkt końcowy. 

Nasze parówki, własnoręcznie zrobione.


Mam jedno zasadnicze zastrzeżenie do tych parówek, a mianowicie zastosowanie peklosoli. Już wiem, że dzieci do lat trzech nie mogą jeść niczego, co było peklowane. Parówki są pyszne, ale musimy zrobić je bez konserwantów. Dla bezpieczeństwa maluszków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz