niedziela, 31 grudnia 2017

Wszystkie slow i food

Przeglądając książki leżące w koszu z promocyjnymi produktami stwierdziłam, iż eliminowanie języka polskiego z przestrzeni publicznej jest coraz powszechniejsze. I tak w pogoni za trendami „jedzenie” nie może już być jedzeniem, musi być „food”. Był „fast food”, teraz na okładkach kusi „street food”, „sport food”, „smart food”. Gdzieś po drodze wszystko musiało być „slow”. Stąd „slow food”, a nawet „slow life”. Użycie angielskich nazw sugeruje jakoby wszystko tu było nowe, wymagające objaśnienia, czasem wręcz takie na miarę rewolucyjnego odkrycia. Jak „zero waste” czyli zero swojskich śmieci, zero odpadów.   

Weźmy „slow food”, czy to ekologia? Niektórzy mówią o ekogastronomii. „Slow food” to między innymi to wszystko, co nasze, regionalne, lokalne. Ale też to, co zdrowe, naturalne, nieprzetworzone. Co zachwyca smakiem i zapachem. To delektowanie się niespieszne tym, co przygotowano z należytą starannością, bez sztucznego wspomagania. „Slow food” to stare receptury, dawne metody wytwarzania i wiele, wiele innych spraw. Ktoś napisał, że to nowe podejście nie uznaje miksowania produktów, ich ścierania, smażenia, działania na produkty wysokim ciśnieniem. Hmm… 

W „slow life” chodzi o to, by wyhamować, zwolnić, wyciszyć się, nabrać dystansu do siebie, ludzi i spraw, a także by znaleźć równowagę w swoim życiu. To nie żadne „rozmemłane powolności”, ale życie świadome, odpowiedzialne, rozsądne. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, co jest dla nas ważne. Odpuścić to, co priorytetem nie jest i mobilizować się, gdy coś jest tego warte. Życie należy sobie dobrze organizować, przyda się też szczypta asertywności. Trzeba umieć znaleźć czas na relaks, odpoczynek, na budowanie relacji z tymi, na których nam zależy. Pasje nie muszą być sposobem na życie, ale mogą i powinny być odskocznią od szarej, zapracowanej codzienności. Warto uwzględniać w swoich planach wyjście na spacer, do kina, wyjazd na ryby, spotkanie ze znajomymi czy wieczór przy kominku z lampką wina. Mnie w tym wszystkim najbardziej ujął stół, który przez długi czas promowano intensywnie. I biesiadowanie przy nim, takie na luzie, bez spinania się. Dom bez stołu jest dla mnie jak bez duszy. Jak uczyć dzieci kultury jedzenia? Gdzie pogadać o tym, co robiliśmy przez cały dzień? Gdzie gości podjąć, albo staromodnie list napisać do kogoś bliskiego? Stół każdy powinien mieć. To pewne. 

„Sport food”, jak łatwo zgadnąć, to jedzenie dla sportowców, dla ludzi ogólnie aktywnych. Trend odpowiada na pytania: Co, kiedy, jak, z czym jeść, by zachować zdrowie, a organizm by mógł sprostać kolejnym wysiłkowym wyzwaniom. Jeszcze niedawno wystarczyło być fit, kupować fit jedzenie. Kiedyś byliśmy zdrowi, sprawni, silni, wytrzymali, aktywni na najróżniejsze sposoby. Bez etykietek, bez roztrząsania co i po co jemy, co i po co robimy. Robiliśmy co nam przyszło do głowy, co chcieliśmy, na co mieliśmy ochotę. A jak ktoś zgłodniał, to chapnął co było pod ręką. Naukowe podejście do jedzenia i aktywności ma rację bytu, ale w normalnym życiu nie trzeba wszystkiego aż tak rozkminiać. 

„Street food” – jedzenie uliczne, serwowane wprost ze straganu, stolika, objazdowej budy. Jedzenie przygotowywane na bieżąco, kuszące zapachem, smakiem, dźwiękami i obrazami. Trudno oprzeć się skwierczącemu mięsiwu, bulgoczącej zupie, nietypowym zestawom warzyw, owoców, owoców morza, mięs, serów, sosów itd. To także kuchnia regionalna, narodowa, tradycyjna, rodzinne przepisy i rodzinna obsługa (bardzo często). Trudno mi jednoznacznie rozstrzygnąć jak się ma do tego typowy „fast food”. 

No i wreszcie „Smart food” – to inteligentna, mądra żywność, potrafiąca oddziaływać na nasz indywidualny kod genetyczny. Składniki wyselekcjonowanych przez naukowców 30 produktów mają wpływ na stan naszego zdrowia, długość życia, są w stanie zmniejszyć ryzyko nowotworów i innych chorób. W dobroczynny sposób regulują nasz metabolizm, pomagają zachować młodość, wyciszyć geny starzenia. Zupełnie jak znane nam  "superfood". Tyle, że wcześniej o genach nie mówiono. 

Mówi się nawet o diecie „smart food”. W zasadzie to modyfikacja diety śródziemnomorskiej. Wzbogacono ją jednak w nowe produkty, potrafiące wchodzić w dialog z DNA. Jeść powinniśmy cebulę, czerwone pomarańcze (a może chodziło o grapefruity?), sałatę, szparagi, owoce kaki, czerwoną kapustę, fioletowe ziemniaki, kapary, wiśnie, czekoladę (powyżej 70% kakao), kurkumę, truskawki, owoce leśne, bakłażany, jabłka, ciemne śliwki, chili, ostrą paprykę, radicchio, winogrona, zieloną i czarną herbatę, czosnek, ziarna zbóż, zioła, świeże owoce, orzechy, rośliny strączkowe, oliwę extra vergine, oleje z nasion tłoczonych na zimno, nasiona oleiste. 

W badaniach stwierdzono na przykład, że sok z czerwonych pomarańczy uruchomił geny długości życia, wstrzymał geny starzenia, badane myszy nie tyły mimo bardzo kalorycznej diety. Badanie metabolizmu ludzi wskazuje na istotną statystycznie zależność pomiędzy tym, co jemy, a co dzieje się z naszym organizmem. Szczególnie obiecujące są badania nad kurkumą. Dzięki jej zażywaniu być może nie będą już potrzebne zabiegi „na wszelki wypadek” – usunięcie piersi, jajników, jajowodów. Jest duża szansa na to, iż da się wpłynąć na geny w taki sposób, by konkretny nowotwór, u konkretnej osoby się nie aktywował. 

Nie wiadomo do końca czy wystarczy samo jedzenie wymienionych wcześniej produktów „smart”, czy też trzeba coś do nich dodać. Przypuszcza się na przykład, iż kurkuma te cudowne właściwości posiada w połączeniu z tłuszczem. Pewności nie ma, badania nadal trwają. Ale już same właściwości ochronne substancji takich jak kwercetyna, resweratrol, kurkumina, antocyjany, galusan epigallokatechiny, fizetyna i kapsaicyna są dla nas bezcenne. Warto je stosować, skoro działają. 

Dieta „smart food” proponuje okresowe ograniczanie kalorii, jedzenie co jakiś czas w ciągu dnia samych warzyw z odrobiną oliwy z oliwek. Post wprowadza kto chce, nie jest obowiązkowy. Natomiast ważne jest, by wszystkie produkty „smart” znalazły się w menu. W posiłkach połowę standardowej porcji powinny stanowić warzywa. Do tego owoce, zboża oraz białka, szczególnie z roślin strączkowych. Nie należy przekraczać dwóch porcji dziennie produktów mlecznych. Jemy tyle razy, ile chcemy. Dieta niczego nie zabrania, sugeruje jedynie, by czasem ograniczyć spożycie mięsa, wędlin, produktów przetworzonych. 

Wydaje się, iż „smart food” rozumiane jest różnie. Raz mówi się wyłącznie o inteligentnych produktach, komunikujących się z DNA, jak wspomniana kurkuma. Są one wielką nadzieją onkologii, ale nie tylko. Innym razem określenie „smart food” odnoszone jest do sposobu odżywiania, kolejnego rodzaju diety. Znalazłam również opracowanie opisujące „smart food” jako nowy sposób na epidemię otyłości. Naukowcy pracują nad specjalną formułą pokarmu, który byłby zdolny informować mózg, kiedy przestać jeść. Inteligentna żywność ma więc pomóc kontrolować apetyt. Musi także zaspokajać fizjologiczne i psychologiczne potrzeby naszych organizmów, będąc jednocześnie smaczną i zdrową. Tak rozumiana żywność nie jest pojedynczym produktem spożywczym. „Smart food” składa się z wielu składników, które pozyskuje się z ekologicznie czystych regionów świata. Są to składniki naturalne, bez sztucznych konserwantów. Szeroko stosowana jest też nanotechnologia, dzięki której modyfikuje się strukturę produktów na poziomie cząsteczkowym. 

Nanotechnologia postrzegana jest przez niektórych negatywnie, jako przejaw psucia tego, co dobre. Zmiana koloru, smaku, koncentracji, konsystencji, składu czy wartości odżywczej różnych produktów służy, w ich ocenie, tak naprawdę poprawie zyskowności firm, a nie zdrowiu konsumenta. Zwraca się uwagę na coraz większe możliwości inteligentnej żywności, a nawet inteligentnych opakowań. Inteligentny produkt może na przykład nie pozwolić, by jakiś składnik, na który jesteśmy uczuleni, uaktywnił się w naszym organizmie. Inteligentne opakowanie może rozpoznawać czy mamy jakieś dodatkowe wymagania dietetyczne i samo zaaplikuje nam konkretne substancje. Wykryje, że żywność się psuje i uwolni do produktu żywnościowego coś, co temu zapobiegnie. Dzięki nanotechnologii produkty żywnościowe będzie można śledzić, ustalać gdzie się znajdują. Rodzi się wiele pytań, wiele wątpliwości, wiele obaw. Nie wiemy, jaki to wszystko będzie miało wpływ na ludzi, zakłada się optymistycznie, że nic nam nie grozi. 

Na koniec „food design”. Termin najczęściej kojarzy się ze stylizacją jedzenia. A określa się nim to wszystko, co jest częścią wspólną projektowania i jedzenia. Przy czym jedzenie jest tu rozumiane zarówno jako czynność, ale też jako materia, rytuał czy kultura. W obszarze zainteresowań projektantów są różne sfery - czasem są to produkty do podawania jedzenia, np. cudne szklane naczynia, a czasem wydarzenia, warsztaty. Nie ma tu miejsca na modne ostatnio udziwnienia, na przykład serwowanie dań w słoikach czy na cegłach. To źle wpływa na postrzeganie designu, nie o to w designie chodzi. Bo design to rozwiązywanie realnych problemów, a nie absurdalne dziwactwa.




Źródło: 

„Dieta smartfood” - Dr Lucilla Titta, Eliana Liotta w /grazia.pl/ materiały prasowe – tłumaczenie Aleksandra Leonowicz 

urodaizdrowie.pl 

„Slow life. Zwolnij i zacznij żyć” - Joanna Glogaza w /kobieta.gazeta.pl/ 

„Inteligentna żywność” -  dr n. med. Zygmunt Trojanowski w /cukrzyca-terapia.pl/
"Gosia i Tomek Rygalikowie. Projektowanie to nie tylko jakieś dziwne przedmioty czy fajne meble" - Natalia Jeziorek w /weekend.gazeta.pl/
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz