niedziela, 27 maja 2018

Na Hrobaczą Łąkę marsz

Zazdroszczę tym, którzy twierdzą, że po górach chodzi się im niezwykle lekko, łatwo, że niemal fruną i nie odczuwają jakoś szczególnie trudności związanych ze wspinaczką. Wędrówka ich nie męczy, a jeśli już się zdarzy, to bardzo szybko się regenerują. Mniej więcej tak o swoich studenckich wyprawach w Tatry mówiła pani Kinga Baranowska, alpinistka, zdobywczyni ośmiotysięczników (program TV Magdy Mołek „W roli głównej”). Chciałabym mieć choć trochę tej lekkości naszej najbardziej utytułowanej himalaistki. Nie, żebym myślała o wspinaczce wysokogórskiej, Beskidy mi wystarczają. Na szczęście z górami jest jak z każdą inną aktywnością – im więcej, im częściej wędrujesz, tym łatwiej to idzie. Człowiek nabiera wprawy. No i te dodatkowe kilogramy... Bez nich jest zdecydowanie lżej. Jako doświadczona puszysta turystka musiałam o tym wspomnieć. Przy  okazji - zastanawiam się czasem czy używać określenia "puszysta", czy "grubaska". W zasadzie nie mam z tym większego problemu. Ale ta "grubaska" taka jakaś nieociosana, szorstka, nieprzyjemna. W puszystości jest trochę humoru, dowcipu, wesołości. Chyba jednak wolę takie klimaty.

Szliśmy czerwonym szlakiem z Żarnówki Małej (od zapory Porąbka), nie przejmując się za bardzo czasami z mapy. Jak zwykle nie narzucaliśmy się sobie wzajemnie, prawie nie rozmawialiśmy. Bo my, choć wędrujemy zawsze we dwoje, to jakby obok siebie. Ja dzięki temu nie muszę się aż tak bardzo przejmować zasapaniem czy strużkami potu płynącymi spod kapelusza.  No i jest jeszcze ten wszechogarniający spokój, widoki, zapachy, poszumy drzew...  Poza wszystkim lubimy być ze sobą w milczeniu. 

W schronisku, a właściwie w domu rekolekcyjnym, przywitali nas robotnicy. Gospodarz wyjechał na chwilę, obejrzeliśmy więc tylko z grubsza wnętrze przeszklonej werandy na parterze. Na drewnianym stole stały jeszcze kubki, może po kawie. W kącie leżał cały stos pluszaków dla maluchów, w innym miejscu spory zestaw gier planszowych. Na ścianach kartki z górskimi widoczkami. Schronisko boryka się z problemami po pożarze, który zdarzył się tam w styczniu ubiegłego roku. Wszędzie widać remontowy rozgardiasz. Czytałam kiedyś dość nieciekawe komentarze na temat tego obiektu, jeszcze sprzed pożaru. Skutecznie mnie zniechęciły do odwiedzin. Zdecydowaliśmy się dopiero po wędrówce na Magurkę Wilkowicką i Czupel, skąd Hrobaczą widać doskonale. Nie żałujemy. Weranda sprawiała miłe wrażenie, chętnie byśmy tam posiedzieli, gdyby nie ten brak obsługi. Nowy dach też robił dobre wrażenie, może są i inne pozytywne zmiany. Dla mnie najistotniejsza jest ogólna czystość i stan toalet. Akurat tego nie sprawdziłam, może przy innej okazji.

Nieco wyżej, na szczycie, stoi metalowy krzyż. Podobno w nocy jest oświetlony. Dla zwierząt noc z iluminacjami musi być straszna, roślinom też to chyba nie służy. No i gwiazd nie widać. A w mojej głowie góry, noc i gwiazdy to nierozerwalny zestaw. Przyrodnicy alarmują, że przez wszechobecne światła rozregulował się ptasi zegar. Wszystkie ptaki – miejskie i leśne, zaczynają śpiewać znacznie wcześniej niż kiedyś. Słychać je także dłużej wieczorem. Wiele innych zwierząt przestawia się na nocny tryb życia, na to wskazują wieloletnie obserwacje. Myślę, że i na ludzi to nadmierne oświetlenie ma negatywny wpływ. Dawniej kolorowe światełka montowano wyłącznie na Boże Narodzenie. Dziś świecą cały rok na balkonach, pod okapami dachów, wzdłuż każdej możliwej ścieżynki w przydomowych ogrodach. 

Choć na początku było ciężko, w sumie to fajny szlak, można nim iść nawet z młodszymi dziećmi. Po czterdziestu minutach powolnego marszu podejścia się kończą.  Tak naprawdę najbardziej wymęczyła mnie asfaltowa droga, którą wracaliśmy. Najlepiej byłoby pokonać ją w sandałach, by oszczędzić nieco palce stóp. Niektórym asfalt nie przeszkadza,  ja nigdy nie lubiłam takiej nawierzchni. 







Widok na Jezioro Międzybrodzkie, najpiękniejsze z trzech sztucznych zbiorników utworzonych na Sole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz