środa, 7 listopada 2018

Po Rycerzowej Wielkiej i Małej

Szliśmy na Rycerzową tak, jak przed laty. Wtedy strome podejście niemal mnie pokonało. Tym razem było super. To bardzo motywujące, gdy na koniec wszystko okazuje się łatwiejsze niż sądziłam. 

Szczyt oblegała wyjątkowo liczna grupa dorosłych i dzieci. Dosłownie wszędzie ktoś siedział, leżał, stał. Nie wiem co to za wycieczki były, ale nigdy w życiu tylu turystów naraz nie spotkaliśmy. Swoją drogą podoba mi się rodzinne chodzenie po górach. Czy poszłabym na podobną familijną wędrówkę? Nie. Akurat ja się na stadne wędrowanie nie nadaję. Z najbliższymi TAK, w dużej grupie NIE.

Jedna z wędrujących pań motywowała „swoich” pizzą i golonką w bacówce. Uśmialiśmy się,  trochę zadziałało. Dzieci pobiegły do przodu, a i żaden dorosły nie został w tyle. Największe wrażenie zrobiła na nas dziesięcioletnia na oko dziewczynka, która wraz z rodzicami pokonywała trasę na rowerze. Prawdopodobnie ominęli stromizny i pojechali żółtym szlakiem do schroniska, ale i tak miała niesamowitą kondycję. Wracając do Soblówki spotkaliśmy jeszcze inną grupę. Najstarsze dzieci miały może osiem lat, najmłodsze jakieś cztery. Wędrowali z przewodnikiem. Super. 

Jeszcze niedawno powiedziałabym, że dla maluszków taka Rycerzowa to trochę zbyt wiele. Widocznie się myliłam. Kiedyś czytałam, że wyższe góry, na przykład Tatry, nie są dobre dla małych dzieci. Dla ich organizmów to zbyt drastyczna zmiana. Zastanawiałam się wtedy czy zastrzeżenia dotyczą też Babiej Góry, czy tam kilkulatkowi nic nie grozi. To Beskid Żywiecki, ale też przecież wysoko i ze zmienną pogodą. Trzeba by rzecz skonsultować z lekarzem pediatrą. 

A dzisiaj usłyszałam w telewizji o lekcjach odbywających się na Kasprowym Wierchu. Uczniowie z pobliskich szkół od klasy czwartej co roku idą przynajmniej raz na wędrówkę. Bo choć wszyscy mieszkają niedaleko, to nie wszyscy po tych górach chodzili i mogą ich nie znać. Zajęcia prowadzi między innymi pracownik Tatrzańskiego Parku Narodowego. Wspaniała sprawa. Chciałabym, by najbliższy nam Beskid Śląski, Beskid Mały, a nawet Żywiecki poznawały dzieci w podobny sposób. W końcu godzina czy dwie jazdy autokarem to niezbyt wiele. Zajęć w terenie jest moim zdaniem zdecydowanie za mało w polskiej szkole. Powiedziałabym nawet, że są rzadkością, choć w pewnym stopniu wcale się temu nie dziwię. 


W dali na środku: Mała Fatra i postrzępiony Wielki Rozsutec. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz