Rower elektryczny to super sprawa. Także z perspektywy zwyczajnej użytkowniczki, raczej mało zorientowanej w temacie. Przed zakupem zrobiłam jakiś elementarny przegląd rowerów i informacji, wiedziałam też ile chcę wydać i szukałam czegoś w miarę dobrego w przybliżonej cenie.
Najpierw rower testował mąż. Przejechał nim mnóstwo kilometrów, sprawdził w różnych warunkach terenowych, przy różnych prędkościach, różnych poziomach i trybach wspomaganiach. O tych trybach wspomagania (eco, normal, power) nie wspominano w standardowych opisach, a one są i można je zmieniać. O ile ja jestem zainteresowana głównie tym, by wszystko dobrze działało, to mąż dzięki swojej dociekliwości ma teraz szerszą wiedzę o sprzęcie, przydatną w różnych sytuacjach. Mógł mi więc podpowiedzieć, jak na tym rowerze optymalnie jeździć. W ocenie męża rower spisywał się dobrze, chociaż miał do niego kilka zastrzeżeń. Narzekał też, co mnie nie dziwi, na zbyt niską maksymalną prędkość przy użyciu wspomagania. Zgodnie z prawem to 25 km/h.
Po mojej pierwszej przejażdżce uważałam, że można takim rowerem jeździć po lesie, pośród wystających na ścieżkach korzeni i leżących szyszek. Można, trzeba tylko pewnie trzymać kierownicę, szczególnie na ciasnych zakrętach, na piaszczystych i błotnistych fragmentach dróżek. Trzeba po prostu oswoić jednoślad, przyzwyczaić się do niego. Starałam się racjonalnie używać wspomaganie, by nie wyczerpać zbyt szybko akumulatora lub nie zagrzać silnika. Podczas jazdy ze wspomaganiem zapominałam często, że trzeba pedałować, inaczej silnik się wyłącza. Na prostej drodze nie byłoby problemu, jednak pokonując wzniesienie można się zdziwić, bo silnik nie „łapie” od razu i nagle trzeba konkretnie docisnąć nogami. W sumie ten "pierwszy raz" był udany, byłam zadowolona.
Na kolejną wycieczkę wybraliśmy się do dużego kompleksu leśnego. Wiele dróg o zróżnicowanej nawierzchni, sporo kilometrów do przejechania. Przez około 60-90 minut wszystko wydawało się w porządku. Później co jakiś czas coś mnie zaskakiwało. Na asfaltowej drodze jechało się przyjemnie, choć rower bez wspomagania bywał jakiś oporny, nie chciał się rozpędzić, chwilami jakby nawet z górki hamował (?!), brakowało tej jeździe lekkości i nie była to raczej kwestia niewłaściwego przełożenia. Zwykły rower trekkingowy radzi sobie w tych warunkach doskonale. Czytaliśmy, że silniki podobnego typu jak w moim rowerze nie wytrzymują szutrowych dróg, kostki brukowej itp. A tu na szutrze i na dziurach trzęsło równo. Trudno przewidzieć jak to może wpływać na stan elektrycznego roweru miejskiego. Określenie "miejski" wskazuje, gdzie rower będzie się najlepiej spisywał. Mam nadzieję, że producent przewidział tu jakiś margines, na przykład na jazdę w podmiejskim lasku. Nie do końca wyczuwałam także wspomaganie. To wspaniała pomoc, gdy już ciężej idzie, ale zdarzyło się kilka razy na podjazdach, że wspomaganie nie zadziałało lub się nagle wyłączyło. Wkrótce wyświetlał się błąd "kluczyk 10", który prawdopodobnie oznacza przegrzanie silnika i trzeba mu dać chwilę na odpoczynek. Zdziwiło mnie to bardzo, bo wspomaganie załączałam krótko przed wzniesieniem i zawsze wyłączałam je po wyjechaniu na górkę, nie korzystałam z niego na długich odcinkach. Poza tym teren był zaledwie pagórkowaty, wzniesienia niewielkie, bo to nie góry jeszcze. Pewne utrudnienie stanowi też niemal niewidoczne okienko z cyframi oznaczającymi biegi. Za radą męża przerzutki zmieniałam na wyczucie, bo naprawdę nie byłam w stanie niczego dostrzec podczas jazdy. No i jeszcze stały problem - nie dosięgam stopami do ziemi, z tego powodu stresuję się na okrągło wszędzie tam, gdzie trzeba się zatrzymać choć na chwilę. Nawet jadąc drogą boję się wyprzedzających mnie samochodów, nie czuję się pewnie. Nogi to jedno, ten lęk wynika też z pewnej niestabilności roweru, jego przedniej części, która przy nawet lekkim przechyle zachowuje się tak, jakby się całość miała sama poskładać, razem ze mną w komplecie. A wyłożyć się na rowerze w moim wieku to już poważniejsza sprawa. Nie dość, że się człowiek potłucze, to jest też realne zagrożenie wpadnięcia pod przejeżdżający obok samochód. Z drugiej strony wolałabym siedzieć wyżej, by noga bardziej się prostowała i nie podchodziła później pod brodę. Tak jedzie się znacznie wygodniej. Jak to pogodzić?
Muszę trochę pojeździć, by obiektywnie wszystko ocenić, jednak chyba żałuję, że nie zdecydowałam się na elektryczny rower trekkingowy. Jest dużo droższy, a ja tak naprawdę nie potrzebuję nie wiadomo jakiego sprzętu. Ten mi na pewno wystarczy, ale przyjemności byłoby więcej. Pasjonaci wertepów zdecydowanie powinni wybrać coś dużo, dużo mocniejszego.
Lovelec Polaris wybrane dane:
Akumulator: 13 Ah (468 Wh)
Silnik 36 V, 250 W/ 500 W, bezszczotkowy tylny 45 Nm
Zasięg na jedno ładowanie: do 110 km
Wyświetlacz BIGSTONE C300S
7 biegów
5 stopni wspomagania
3 tryby pracy: eco, normal, power
Funkcja Walk
Koła 26”
Sztyca i siodełko: wymieniłam na inne
Mostek regulowany
![]() |
Elektryczny rower trekkingowy Triago (męża). |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz