niedziela, 5 listopada 2023

O maczance

Kilka lat temu przeczytałam gdzieś notkę o maczance krakowskiej. Opisywano to danie jako bardzo miękkie, wręcz rozpadające się duszone mięso, podawane wraz z zawiesistym sosem i pieczywem. Pieczywo, na przykład pajdę chleba, maczano w sosie i nabierano nim mięso. W takiej wersji mogło danie występować i w Małopolsce, i na Śląsku, i w wielu innych regionach kraju. Wszędzie zjadano w ten sposób resztki z obiadu czy z pieczenia mięs. Pieczeniowy naturalny sos to esencja smaków i chętnych na taki rarytas zapewne było wielu. I pewnie też wielu świeżym chlebem wycierało talerz, na którym chwilę wcześniej leżała świeżo przygotowana pieczeń, większość z nas ma podobne doświadczenia. 

Całkiem niedawno przeczytałam, że maczanka krakowska to swojska prababka hamburgera, gdyż soczystą karkówkę z dodatkami podaje się w bułce. I podobno właśnie tak tę karkówkę sprzedawano w Krakowie już wieki temu, szczególnie upodobali ją sobie ówcześni biedni żacy. Widocznie nie tacy biedni – pomyślałam, bo przecież byle kto mięsa kiedyś nie jadał, dla większości było raczej niedostępne. Zaczęłam szukać informacji i wszędzie piszą o powyższym zestawie – mięso z bułką. Mało tego, podobno na Śląsku też taka maczanka była, wymieniana jest nawet jako regionalne danie. No nie wiem, trochę już na tym Śląsku żyję i maczanki nie znam, nigdy o niej nie słyszałam. Kilkadziesiąt lat temu życie było naprawdę biedne, na Śląsku też rzadko jadało się mięso. Bo jeśli nawet pojawiało się w sklepach, to przede wszystkim dostali je na obiad ci, którzy ciężko pracowali, najczęściej górnicy. To moje obserwacje z dzieciństwa. Taka wielka buła z mięsem, sosem, grzybami, ogórkiem i cebulą – nie, kogo by na to było stać... Myślę, że te maczanki to już produkt nowszych czasów. Może gdzieś ktoś przekładał bułki mięsiwem, ale za moich czasów takiego dania powszechnie nie znano. Natomiast tak, od zawsze moczyło się chleb czy bułkę w sosie, jeśli sosu akurat było nadto. Takie podjadanie, najczęściej ukradkiem, byle szybko, byle mama nie pogoniła, na pewno występowało.

Za tym, że raczej nie było czegoś takiego jak „maczanka śląska”  przemawia inny przykład. Otóż jest taki śląski świąteczny deser - „moczka”. Moczy się bakalie rozmaite i piernik w płynie, na przykład w kompocie, w wodzie, a nawet gdzieniegdzie w piwie. Całość przypomina nieco zupkę lub luźny dżemik. Konsystencja może być różna – od bardzo rzadkiej, do bardzo gęstej, wszystko zależy od upodobań. Nikt nie mówi „maczanka bakaliowa” czy „maczanka piernikowa”. Jest „moczka” bo się „moczy”, bo coś jest moczone, zamoczone, namoczone, rozmoczone. Trochę inaczej się to wymawia niż pisze, ale to już szczegół. Idąc śladem śląskiej moczki wydaje się logiczne, że i chleb się na Śląsku moczyło w sosie, a nie maczało. 

Czy słowo „maczanka” występuje w śląskiej gwarze? Niejedna śląska babka czy matka mogła mówić do dziecka: Zamocz (lub umocz) se chlyb we zołzie i zjydz troszka miynsa. Tak mogło być. Wątpię, by któraś z nich powiedziała: Weź se trocha tyj maczanki.Maczanka”, to tak bardziej „po polskiemu” :) Jeśli już, to byłaby może „moczonka”, to bardziej po naszemu. Albo „pieczonka” (znam tak brzmiące nazwisko). Owa pieczonka to coś, co zostało upieczone, zapieczone, obpieczone itd. I jako takie mogło funkcjonować w języku, konkretnie w gwarze śląskiej. Nawet bym na tę pieczonkę stawiała. 

Wiele razy czytałam teksty poruszające różne regionalne tematy, w których aż roiło się od błędów, przeinaczeń, ktoś coś źle zrozumiał, coś przekręcił, od siebie coś dodał, a nawet coś stworzył, itd. Ktoś te teksty czyta, ktoś z nich korzysta, cytuje, uczy się z nich o dawnych czasach. I tak powstają przekłamania, brednie jakieś, a przynajmniej wielkie nieścisłości. Nawet w jakimś internetowym słowniku gwary śląskiej widziałam złe tłumaczenia. Od dłuższego czasu furorę robi nasza śląska wodzionka, która coraz częściej nazywana jest wodzianką, albo rogolka nazywana jest rogalka. Straszne i śmieszne zarazem. No jak tak można, trzeba sprawdzić u źródła, a nie pisać byle co... Trochę mnie takie sytuacje dziwią, ale też napawają smutkiem i troską o to, że odchodzą kolejne pokolenia, a te błędy pozostają i będą powielane. Wbrew prawdzie, a za prawdę będą uchodziły. Ciekawe jak ten problem widzą naukowcy badający nasz język?

Chlyb moczony we zołzie i miynso.
Czy to coś jak maczanka?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz