Od tego roku segregacja odpadów organicznych jest obowiązkowa, nawet dla mieszkańców wielkich blokowisk. Bardzo mnie to cieszy, choć nadal mam wątpliwości, podobnie jak kilka miesięcy wcześniej (TUTAJ). Sprawdziłam, co dokładnie powinnam wyrzucać do pojemnika BIO. Okazuje się, iż znaczenie ma między innymi to, co dalej chcemy z resztkami zrobić. Bo jeśli zamierzamy je tylko zbierać i następnie wynieść do pojemnika wystawionego przez spółdzielnię mieszkaniową, to wystarczy respektować ustalenia spółdzielni i miasta w tym zakresie. Można też spróbować kompostowania. I tu mamy dwa rozwiązania (w mieszkaniu) – decydujemy się na pomoc dżdżownic w przerabianiu organicznej masy lub stosujemy metodę bokashi. Generalnie zbieramy odpady z warzyw, owoców, skorupki jaj, fusy z herbaty i kawy, rozdrobnione resztki roślin doniczkowych, kwiatów ciętych, liście. W szczegółach jest kilka różnic. Kompostowniki można zrobić samemu lub kupić, niektóre są bardzo drogie.
Dzięki dżdżownicom otrzymamy żyzny kompost, gotowy do wykorzystania w balkonowym ogródku. Dżdżownice mogą, choć nie muszą, sprawiać trochę kłopotów. Podobno uciekają z pojemnika, gdy coś im nie odpowiada. Zimą zaś wymagają troski, jak każde żywe stworzenie. Pojemnik trzeba zabezpieczyć przed mrozami lub przenosimy go do mieszkania. Organiczny wsad wymaga mieszania. Kompostowanie trwa kilka miesięcy.
Efektem drugiego procesu jest kiszonka, taki pre-kompost. Trzeba to poddać dalszej obróbce, jeśli prawdziwy kompost chcemy otrzymać. Można też w tej ukiszonej postaci wynieść wszystko do śmietnika, zakopać na działce, w ogródku itp. Myślę, że gdyby przesypać kiszonkę ziemią w skrzynce na balkonie, też by się to przerobiło, ale nie jestem pewna czy jakieś niepożądane zapachy nie będą się przedostawały na zewnątrz. Tu dżdżownic nie ma, za to co jakiś czas trzeba kupić specjalny środek inicjujący fermentację (drogi). Wszystko też wymaga czasu.
Mając na uwadze te dwie opcje oraz moje wcześniejsze doświadczenia, doszłam do wniosku, że bio-segregację zrobimy prosto i jak najtańszym kosztem. Bo dodatkowe koszty na pewno nie są w duchu zero waste. Damy sobie czas, by się zorientować jak to u nas działa, co się sprawdza, a co nam nie odpowiada. Zebrane odpady wyniesiemy do śmietnika.
Na początek kupiliśmy w supermarkecie tani, plastikowy pojemnik z filtrem węglowym. Dokupiliśmy też filtr do okapów kuchennych, będzie z czego robić filtry na wymianę. Chciałam mieć w środku biodegradowalne woreczki, ale nie mogłam ich znaleźć w okolicznych sklepach. Założyłam, że ostatecznie do śmietnika pomaszerujemy z kubełkiem w ręce, następnie go umyję. Żaden problem. Na szczęście woreczki o pojemności 15 l się znalazły, to zawsze wygodniejsze rozwiązanie. Nie są tanie, dlatego będziemy je zapełniać do końca. Pojemnik mógłby być mniejszy, nam by wystarczył. W Internecie znalazłam o nim następujące informacje:
- pojemnik na kompost z filtrem z węgla aktywnego (filtr wymienny);
- pojemność 8 l;
- idealny do zbierania bioodpadów w kuchni lub w innych pomieszczeniach;
- wykonany z wytrzymałego, przyjaznego dla środowiska tworzywa sztucznego;
- tworzywo dzięki gładkiej powierzchni jest łatwe do czyszczenia i nie pachnie;
- dzięki praktycznemu uchwytowi do przenoszenia pojemnik jest łatwy do transportu;
- nieprzyjemne zapachy nie wydostają się na zewnątrz;
- wymiary: 230 x 225 x 275 mm.
Dzięki dżdżownicom otrzymamy żyzny kompost, gotowy do wykorzystania w balkonowym ogródku. Dżdżownice mogą, choć nie muszą, sprawiać trochę kłopotów. Podobno uciekają z pojemnika, gdy coś im nie odpowiada. Zimą zaś wymagają troski, jak każde żywe stworzenie. Pojemnik trzeba zabezpieczyć przed mrozami lub przenosimy go do mieszkania. Organiczny wsad wymaga mieszania. Kompostowanie trwa kilka miesięcy.
Efektem drugiego procesu jest kiszonka, taki pre-kompost. Trzeba to poddać dalszej obróbce, jeśli prawdziwy kompost chcemy otrzymać. Można też w tej ukiszonej postaci wynieść wszystko do śmietnika, zakopać na działce, w ogródku itp. Myślę, że gdyby przesypać kiszonkę ziemią w skrzynce na balkonie, też by się to przerobiło, ale nie jestem pewna czy jakieś niepożądane zapachy nie będą się przedostawały na zewnątrz. Tu dżdżownic nie ma, za to co jakiś czas trzeba kupić specjalny środek inicjujący fermentację (drogi). Wszystko też wymaga czasu.
Mając na uwadze te dwie opcje oraz moje wcześniejsze doświadczenia, doszłam do wniosku, że bio-segregację zrobimy prosto i jak najtańszym kosztem. Bo dodatkowe koszty na pewno nie są w duchu zero waste. Damy sobie czas, by się zorientować jak to u nas działa, co się sprawdza, a co nam nie odpowiada. Zebrane odpady wyniesiemy do śmietnika.
Na początek kupiliśmy w supermarkecie tani, plastikowy pojemnik z filtrem węglowym. Dokupiliśmy też filtr do okapów kuchennych, będzie z czego robić filtry na wymianę. Chciałam mieć w środku biodegradowalne woreczki, ale nie mogłam ich znaleźć w okolicznych sklepach. Założyłam, że ostatecznie do śmietnika pomaszerujemy z kubełkiem w ręce, następnie go umyję. Żaden problem. Na szczęście woreczki o pojemności 15 l się znalazły, to zawsze wygodniejsze rozwiązanie. Nie są tanie, dlatego będziemy je zapełniać do końca. Pojemnik mógłby być mniejszy, nam by wystarczył. W Internecie znalazłam o nim następujące informacje:
- pojemnik na kompost z filtrem z węgla aktywnego (filtr wymienny);
- pojemność 8 l;
- idealny do zbierania bioodpadów w kuchni lub w innych pomieszczeniach;
- wykonany z wytrzymałego, przyjaznego dla środowiska tworzywa sztucznego;
- tworzywo dzięki gładkiej powierzchni jest łatwe do czyszczenia i nie pachnie;
- dzięki praktycznemu uchwytowi do przenoszenia pojemnik jest łatwy do transportu;
- nieprzyjemne zapachy nie wydostają się na zewnątrz;
- wymiary: 230 x 225 x 275 mm.
Po upływie 11 dni
Niektóre sytuacje zaskakują człowieka. Zbieraliśmy resztki organiczne ciesząc się, że odpadki lądują w worku, a nie bezpośrednio w pojemniku. Wczoraj zaglądam do kubełka, a tam cały worek mokry, wręcz jakby go ktoś zlał porządnie wodą, płyn przesączył się na dno kubełka. Nie wyrzucaliśmy niczego, co wyjaśniałoby sprawę. Być może celulozowe włókna, z których zrobione są woreczki, tak wchłaniają wszelką wilgoć, że efekty są jak opisałam. Już wiadomo, że odpadki BIO wynosić będziemy często. Jest jeszcze problem pleśni, która pojawiła się prawdopodobnie na skórce cytryny. Moim zdaniem w pojemniku BIO nie powinno nic pleśnieć.
Po jakimś czasie
Następnym razem sytuacja się powtórzyła. Worek znów był cały mokry, w środku i na zewnątrz, jego dno rozerwało się podczas wyciągania z kubełka. To potwierdza przypuszczenie, iż te worki są mało stabilne, szybko się rozpadają, co oczywiście w jakimś stopniu jest dobre dla środowiska.
Raz czy dwa zapakowałam zebrane odpadki do nowego worka biodegradowalnego, ale to za drogi interes, zupełnie bez sensu. Przez jakiś czas wkładałam do kubełka zwykły czarny worek i dopiero przed wyniesieniem przesypywałam odpadki do worka BIO. Teraz woreczki BIO leżą w szafce, zupełnie ich nie używam. Okazuje się bowiem, że organiczne resztki można wysypać do brązowego kubła w śmietniku z dowolnego worka. Tak jest najtaniej i chyba najrozsądniej. Brudny worek wyrzucam do odpadów zmieszanych.
Widzę, że wielu sąsiadów miało różne wątpliwości. Początkowo w brązowym kuble były tylko luzem wsypane resztki jedzenia, obierki, cząstki roślin, itp. Obecnie większość wrzuca wszystko zapakowane w worki niebieskie, żółte, czarne, sklepowe jednorazówki. Myślę, że to wszystko zostało źle pomyślane. Bo jeśli w ramach odpowiedzialności zbiorowej mieszkańcy bloków mają ponosić najwyższe opłaty za wywóz śmieci, które nie zostały właściwie posegregowane, to każdy prędzej czy później uzna, że w tę niby segregację nie będzie się bawił. Zastanawia mnie też dlaczego odpadów organicznych nie segreguje się we wszystkich krajach UE. Owszem, zbierane są oddzielnie odpady z ogrodów, ale nic więcej. No i wraca natrętne pytanie: gdzie ostatecznie lądują te z trudem zebrane odpadki BIO?
Po jakimś czasie
Następnym razem sytuacja się powtórzyła. Worek znów był cały mokry, w środku i na zewnątrz, jego dno rozerwało się podczas wyciągania z kubełka. To potwierdza przypuszczenie, iż te worki są mało stabilne, szybko się rozpadają, co oczywiście w jakimś stopniu jest dobre dla środowiska.
Raz czy dwa zapakowałam zebrane odpadki do nowego worka biodegradowalnego, ale to za drogi interes, zupełnie bez sensu. Przez jakiś czas wkładałam do kubełka zwykły czarny worek i dopiero przed wyniesieniem przesypywałam odpadki do worka BIO. Teraz woreczki BIO leżą w szafce, zupełnie ich nie używam. Okazuje się bowiem, że organiczne resztki można wysypać do brązowego kubła w śmietniku z dowolnego worka. Tak jest najtaniej i chyba najrozsądniej. Brudny worek wyrzucam do odpadów zmieszanych.
Widzę, że wielu sąsiadów miało różne wątpliwości. Początkowo w brązowym kuble były tylko luzem wsypane resztki jedzenia, obierki, cząstki roślin, itp. Obecnie większość wrzuca wszystko zapakowane w worki niebieskie, żółte, czarne, sklepowe jednorazówki. Myślę, że to wszystko zostało źle pomyślane. Bo jeśli w ramach odpowiedzialności zbiorowej mieszkańcy bloków mają ponosić najwyższe opłaty za wywóz śmieci, które nie zostały właściwie posegregowane, to każdy prędzej czy później uzna, że w tę niby segregację nie będzie się bawił. Zastanawia mnie też dlaczego odpadów organicznych nie segreguje się we wszystkich krajach UE. Owszem, zbierane są oddzielnie odpady z ogrodów, ale nic więcej. No i wraca natrętne pytanie: gdzie ostatecznie lądują te z trudem zebrane odpadki BIO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz